AAA
„Wściekły” pacjent zjadł... stółTrudna praca w SORZEPoniedzialek, 21 czerwca 2010r. (godz. 00:45)
Trzymało go siedem osób, a mimo to udało się mu odgryźć kawałek szpitalnego stołu. A inny mężczyzna wyciągnął siekierę i ze słoikiem rtęci w dłoni, rzucił się na pielęgniarki, które musiały ratować się ucieczką przez okno. Ostatnio trafił się też pacjent, którego bóbr ugryzł w… krocze. Brzmi jak science fiction? Nie dla pracowników Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, którzy spotykają się z tym na co dzień.
fot. Gazeta Starachowicka
Praca tu nie jest ani łatwa, ani spokojna, ale z pewnością bardzo ciekawa, jak przyznaje personel medyczny starachowickiego SOR – u. Nie mylić z sądem, bo – jak się okazuje, gdy dzwoni telefon, a dyżurny medyk mówi: - Słucham SOR, często słyszy w odpowiedzi: - Dzwonię do szpitala, a nie sądu… Takich telefonów jest podobno mnóstwo, bo wciąż panuje ogromna niewiedza w dziedzinie ratownictwa medycznego. Wiele osób nie wie, że SOR to po prostu Szpitalny Oddział Ratunkowy, czyli dawna izba przyjęć.
SOR to taka perełka, serce szpitala. To tu trafiają poszkodowani w wypadkach, tu w pierwszej kolejności przyjmowani są „zawałowcy”, a także wszyscy, którzy wymagają pomocy szpitalnej. Oddział przypomina połączenie izby przyjęć z centrum diagnostyki, zwykłym ambulatorium i izbą wytrzeźwień.
Obraz odbiegający od przedstawianej w literaturze medycyny ratunkowej Bo oprócz chorych w sytuacjach zagrażających ich życiu, pojawiają się też inni. Większość ma coś wspólnego z alkoholem i jego nadużywaniem. Są też „trutki” czyli samobójcze przypadki.
Osoby często młode, które z jakiś przyczyn zdecydowały się targnąć na własne życie. Dlatego pracujący tu lekarze, pielęgniarze oraz sanitariusze muszą być nie tylko medykami, ale i opiekunami, a nawet psychologami.
Nie ma miejsca na rutynę
- Tutaj dzieje się naprawdę dużo – przyznaje Rafał Lipiec, pielęgniarz oddziałowy, który podobnie jak dwie inne pielęgniarki ma specjalizację z pielęgniarstwa ratunkowego, a ostatnio ukończył też studia podyplomowe z organizacji i zarządzania w służbie zdrowia. Bo praca w szpitalu, a zwłaszcza na SOR –ze, wymaga nieustannego podnoszenia kwalifikacji, co zresztą robią także pozostali członkowie tego zespołu.
- Mie ma miejsca na rutynę, czy nawet planowanie, jak na innych oddziałach: godz. 9.00 podajemy leki, 12.00 - obiad, 18.00 – kolacja, a o 22.00 cisza nocna. My kolację jemy często o 3. nad ranem, bo najważniejsi są pacjenci. A ci trafiają do nas o każdej porze dnia i nocy, licząc na pomoc, którą uzyskują, ale nie zawsze w tym samym czasie – dodaje.
W medycynie ratunkowej istnieje bowiem triage, czyli system segregacji chorych. Nie brzmi to może najlepiej, bo segregować można różne rzeczy, a nie pacjentów, ale w tym przypadku sprawdza się doskonale.
Każdy, kto trafia na SOR podlega tzw. segregacji. Chorym „przyznawane” są odpowiednie kolory: zielony tym, którzy nie są w stanie zagrożenia życia, żółty osobom, które wymagają pilnej interwencji, ale może być ona krótko odroczona w czasie i czerwony dla pacjentów z zagrożeniem zdrowia i życia, np. rannych w wypadkach czy pacjentów z bólem w klatce piersiowej. Taki podział pozwala lekarzom i ratownikom szybko opatrzyć najpilniejsze przypadki.
- Tu nie ma czekania, jak z urazem palca, zerwanym paznokciem, czy ugryzieniem przez komara – mówi R. Lipiec.
Osoby „zielone” są przyjmowane dopiero po „czerwonych” i „żółtych”, stąd często ich rozgoryczenie długim oczekiwaniem w kolejkach. Choć, w porównaniu do innych szpitali, gdzie spędziliby nie półtorej, a kilka godzin, nie jest jeszcze tak źle, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość pacjentów, którzy przewijają się przez ten oddział. Jest to ok. 150 – 160 osób na dobę. Każda z nich ma zlecane określone badania: krew, EKG, rentgen klatki piersiowej czy inne.
Apelują o wyrozumiałość
- To wszystko zajmuje mnóstwo czasu – mówi pielęgniarz. - A boksy mamy tylko cztery. Oprócz tego dwa do intensywnej terapii i „erkę”, gdzie trafiają najcięższe przypadki. Pacjentom w poczekalni może wydawać się, że nic robimy, ale pracy jest aż zanadto. Dzięki specjalnemu systemowi nie musimy już ciągle biegać do laboratorium, by sprawdzić czy są wyniki, bo informacja taka jest wyświetlana automatycznie na ekranie naszego komputera, co znacznie usprawnia pracę.
Ale przy takiej liczbie pacjentów (w kwietniu odnotowano 1567 przyjęć) wyeliminować całkowicie kolejek się nie da. Dlatego pracownicy szpitala apelują do chorych o wyrozumiałość. Także w innych kwestiach, jak chociażby udzielania ich rodzinom informacji przez telefon.
- Ludzie, którzy do nas dzwonią, często denerwują się, że nie chcemy powiedzieć, gdzie leży chory – mówi R. Lipiec. – Z uwagi na ochronę danych osobowych nie wolno nam tego robić. Jedyne co możemy, to powiedzieć, czy przysłowiowy Kowalski rzeczywiście przebywa u nas w szpitalu. To samo dotyczy policji. Informacji udzielamy na miejscu, ale dopiero wtedy, gdy funkcjonariusz przyjdzie i wylegitymuje się odpowiednim dokumentem.
Rozmawiając telefonicznie nigdy nie mamy pewności, czy ta osoba jest rzeczywiście tą, za którą się podaje. Poza tym, pacjent może sobie nie życzyć, by o jego stanie zdrowia informować kogokolwiek, nawet z rodziny – wyjaśnia pielęgniarz.
By zobaczyć, jak trudna jest praca w SOR – ze, najlepiej przyjść tu w weekend, kiedy trafia tu najwięcej „ciekawych” przypadków. Ostatnio przyjęto mężczyznę, którego bóbr ugryzł ... w krocze. Zdecydowanie częściej pojawiają się tu osoby pod wpływem alkoholu.
- Najgorsze pod tym względem są chyba sobotnie noce – mówi pielęgniarz. – Wiele osób wraca wtedy z dyskotek. Sporo trafia do nas w Stanisława, Zofii, czy w dni innych popularnych imienin, nie mówiąc już o pierwszej dyskotece po zakończeniu roku szkolnego. 26 czerwca może być naprawdę ciekawy...- przewiduje.
A pijany pacjent, to wymagający pacjent, pod względem poświęcanej mu uwagi.
- Takiego pacjenta nie można zostawić samego – mówi R. Lipiec. – Bo nigdy nie wiadomo, czy śpi dlatego, że śpi, czy może dlatego, że doznał urazu głowy i stracił przytomność. Jeżeli na nocce są cztery pielęgniarki, to jedna musi go nieustannie obserwować. A niech trafi się jeszcze jakiś wypadek, wtedy dwie pielęgniarki idą na „erkę” i na cały duży obszar zostaje tylko jedna osoba.
Agresywni pacjenci
A chorzy trafiają się różni. Jedni spokojni, inni przeciwnie. Są i tacy, którzy niespodziewanie dostają białej gorączki, jak mężczyzna, którego diagnozowano w Sylwestra.
- Przyszedł o własnych siłach, z urazem przedramienia i nagle, gdy chcieliśmy zszywać, dostał jakiegoś ataku szału. Trzymało go chyba siedem osób. Przez chwilę udało się go unieruchomić na stole. Mógł tylko ruszać głową i z tej wściekłości zaczął gryźć łóżko, na którym leżał. Raz z jednej, raz z drugiej strony, tylko gąbka fruwała w powietrzu. Wszyscy byli we krwi, która bryzgała na boki – relacjonuje GAZECIE.
Czasem trudno przewidzieć, na jaki pomysł wpadnie chory. Wystarczy położyć obok siebie dwóch pacjentów „pod wpływem”, a już zaczynają się sprzeczki, od których blisko do rękoczynów. Padają przy tym tak wyszukane wyzwiska, że uszy więdną.
Pół biedy, jeśli kończy się na rzucaniu „mięsem”. Gorzej, gdy to pacjenci rzucają się na personel. A i takie przypadki znają pracownicy starachowickiego SOR – u. Gdy byli jeszcze w starym szpitalu, zjawił się pacjent, który zza marynarki wyciągnął siekierę, a w drugiej ręce trzymał słoik z rtęcią, domagając się od pielęgniarek podania leku narkotycznego.
Gdy odmówiły, rzucił się na nie. Na szczęście zdążyły się zamknąć w pokoju i wezwać pomoc, a chwilę potem wyszły przez okno, gdzie czekała już policja.
W jaki sposób uzbrojony mężczyzna dostał się w nocy do środka lecznicy? Tak samo jak inni, czyli przez drzwi. Również i teraz, wejść do szpitala może każdy, wystarczy, że powie przez domofon, iż odczuwa ból w klatce piersiowej, ma duszności czy boli go serce.
Bo, co podkreślają pracownicy SOR - u, pomocy nie mogą odmówić nikomu, nawet jeśli w ten sposób narażą się w najlepszym przypadku na wyzwiska pod swoi adresem.
Przed ochroną stoi więc trudne zadanie, musi nauczyć się szybko biegać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebna.
(An)