AAA
„Krzyczałam Reniu, Reniu, ale nikogo nie było...”
Zaginęła bez śladu
Czwartek, 06 stycznia 2011r. (godz. 19:09)

- Przyszła do domu, dała mi leki. Powiedziałam weź sobie resztę. A potem wyszła, była tylko w cieniutkiej kurtce, takiej czerwonej na puszku, w czarną czy szarą kratkę. Myślałam, że idzie do starej chałupy, wciąż wynosiła tam swoje rzeczy. Ale gdy wyszłam za nią i zaczęłam krzyczeć: Reniu, Reniu, nikogo nie było. Już się do mnie nie odezwała... – mówi ze łzami w oczach pani Janina, która od jedenastu dni czeka na powrót córki. 41–letnia Renata Wójcik, wyszła z domu przy ulicy Lenartowskiej w Starachowicach 22 grudnia i do dziś nie wróciła. Kobieta cierpi na schizofrenię, niedawno opuściła szpital. Rodzina będzie wdzięczna za każdą informację.

fot. Gazeta Starachowicka

Jej bliscy powoli tracą nadzieję.

- Minęło już tyle dni... - mówi łamiącym głosem matka. – Nie wiem, czy wróci... Nie wiem, gdzie jest... czy aby nie jest jej zimno. Miała na sobie tylko czerwoną bluzę, taką zwykłą kapotę, na małym puszku, nie wiedziałam, że idzie gdzieś dalej. Przyniosła mi jeszcze leki. Nie wiem, która to godzina była – zastanawia się chwilę pani Janina.


- Zagotowałam wody, zrobiłam jeszcze herbaty, a ona oddała mi całą resztę. Mówiłam do niej – weź sobie, kup czekoladę. Z początku nie chciała, potem chyba zabrała. Myślałam, że idzie do starej chałupy, co jakiś czas wynosiła tam swoje rzeczy. Mówiła, że chce tam wybielić ściany, zamieszkać... Wydawało mi się, że jakby płakała, ale nie myślałam wtedy o tym – opowiada staruszka. - Za jakieś 20 minut wyszłam za nią przed dom i zaczęłam krzyczeć: Reniu, Reniu, ale nikogo nie było. Już się nie odezwała. Od tamtej pory jej nie widziałam.

Co się z nią stało? Do dziś rodzina zachodzi w głowę.

- Sąsiadka mówiła, że widziała ją, jak szła z rana po leki, a później już nie. Niczego ciepłego nie wzięła ze sobą, tylko ocieplane buty i tę czerwoną kurtkę. A przecież miała ładne paletko. Kupiła sobie niedawno, ale jakoś nie chciała w nim chodzić. Wolała bluzę, nie bardzo ciepłą.

- Córka chorowała, była w szpitalu – dodaje po chwili. – Znosiła do domu różne rzeczy, skupowała je bez potrzeby. Gdy chodziła jeszcze do szkoły, w ostatniej klasie technikum, została napadnięta i mocno skrzywdzona, w okrutny sposób, przez dwóch młodych bandziorów. Jednego złapali, pięć lat tylko siedział. Drugi uciekł. Od tamtej pory nie mogła sobie poradzić, zaczęła uciekać z domu.

Najczęściej do lasu, znajomych nie miała.

- Raz jak poszła, to myśmy ją pod „chojokiem” znaleźli, kiedy indziej, leżała w trawie – wspomina kobieta.
Dzień wcześniej także uciekła.

- Był świeży śnieg, widać było ślady do lasu. Znalazłem ją szybko – mówi brat zaginionej. – Przyprowadziłem ją stamtąd, ale na drugi dzień pojechałem z bratem zrobić zakupy na święta, a gdy przyjechałem już jej nie było. Matula mówiła, że poszła po leki. Dała je, a potem znikła.

- Była niedawno w szpitalu, ale lekarz powiedział, że można wziąć ją do domu – zaczyna matka mężczyzny. – Nie wiem, co się stało. Dzień wcześniej syn krzyczał, że czubek od choinki zgubiła. Mówiłam, że może wzięła na cmentarz, do swojego braciszka. Ale twierdziła, że nie. Syn trochę był zły, bardziej pokrzyczał. Może za bardzo to wzięła do siebie. „Zhonorowała się”, czy ja wiem.... Ludzie są różni... – rozkłada ręce staruszka.

- Może gdyby brała leki... ale ona nie chciała. Mówiła, że nie musi. Z początku, a to kupowałam jej pączki i wkładałam w środek tabletki, a to rozpuszczałam w herbacie. Ale jakoś się połapała i nie chciała od nas jedzenia. Tak to wszystko umiała sobie załatwić, a to kupiła komputer, a to książki czytała. I wypełniła różne wnioski i podanie pisała. Ale jak leki brała...

Policja, wspólnie ze strażakami i leśnikami, przeczesywała pobliski las, nie natrafiła jednak na żaden ślad.

- Nie wiem, co mogło się stać – mówi matka kobiety. - Najpierw myślałam, że może zięć wziął ją do siebie. Często przyjeżdżał, chciał, żeby pomogła przy dzieciach, ale ona nie chciała. Dzwoniłam do niego, nie widział Renaty. Ciągle z banku przychodzą jakieś papiery, że zadłużona. Może kto ją nastawił, żeby oddała pieniądze. Bo co by z nimi robiła, przejeść przecież nie przeje, ciuchów za dużo nie kupowała, a nawet jeśli, to nie są znów takie drogie... – zastanawia się głośno kobieta.

Jedyne, co jej zostało, to dowód córki, który niespodziewanie syn znalazł w nieużywanym pojeździe.

- Może jej zginął. W samochodzie były małe kurczęta, a ona lubiła zwierzęta. Zawsze karmiła koty i psy...- wspomina pani Janina. - Tak mi się zdaje, że jak nie przyszła już tyle dni, to już chyba nic po niej... – dodaje ze łzami w oczach. – Miała dwa telefony. Próbowaliśmy dzwonić, nikt nie odbiera.
- Jak nie ma jej u rodziny, to może wsiadła w jaki samochód, albo pociąg i pojechała gdzieś w świat… – zastanawia się brat.

Komenda Powiatowa Policji w Starachowicach ciągle jej szuka. O pomoc prosi wszystkie osoby, które mogą posiadać informacje o miejscu pobytu kobiety. W dniu zaginięcia była ubrana w czerwoną kurtkę w czarną kratkę, szare spodnie oraz czerwone buty. Ktokolwiek wie coś na jej temat proszony jest o kontakt z komendą policji al. Armii Krajowej 27, pokój 107, lub na nr telefonu 41/27 60 205 lub 41/ 27 60 212.

(An)

REKLAMA